poniedziałek, 23 sierpnia 2010

W ramach buntu







 "Są dwa sposoby na to, żeby znaleźć się na wierzchołku dębu. Jeden, to usiąść na żołędziu i czekać. Drugi, to wspiąć się na drzewo."
   Charles Kemmons Wilson

Zawsze wybierałam ten drugi sposób. Czasem tylko zmęczona, utyrana z niedowierzaniem patrzyłam jak tym siedzącym wyrasta. Jednak nie potrafię inaczej bo przywykłam. Mądrze powiedział Ludwik  Pasteur:
 "Wystarczy tylko przyzwyczaić się do pracy i już bez niej nie można żyć."

Miewam krótkie, króciutkie okresy buntu i wtedy przez chwilkę robię coś dla siebie.  Kilka dni temu była w Lutowiskach impreza, której opuścić nie mogłam! Dni Zielonej Turystyki. Organizatorami były: Fundacja Bieszczadzka i WWF (jedna z największych na świecie fundacji zajmujących się ochroną środowiska).
W trzydniowym programie imprezy były: wystawa fotografii, pokazy filmów ekologicznych i ekoturystycznych o Podkarpaciu, seminaria na ten sam temat, pokazy zwierząt hodowlanych związanych z regionem, prelekcje i zajęcia edukacyjne na temat niedźwiedzia, rysia, żubra, wilka, żbika, spotkania z przyrodnikami, leśnikami, ornitologiem, botanikiem, koncerty zespołów regionalnych z Sanoka, Słowacji, Ukrainy. A to jeszcze nie wszystko!
Miałam na to godzinkę - zatem biegałam jak kot z pęcherzem od jednego miejsca w drugie by zobaczyć jak najwięcej. Z emocji zgubiłam kluczyk do auta zatem połowę wolnego czasu przebiegałam szukając go.
Zdobyłam, wysępiłam i wyżebrałam dużo ciekawych materiałów, na przykład gipsowe odlewy śladów niedźwiedzia i wilka!
Popatrzcie jakie są wielkie. Dopiero taki ślad daje wyobrażenie o rozmiarach tych zwierząt:
























































W związku z akcją żebraczą mam dla czytelników bloga następujące prezenty: 



 
 Powyżej jeden zestaw o wilkach - płyta z bajkami czytanymi przez Katarzynę Dowbor, Urszulę Dudziak, Reni Jusis, Magdalenę Strużyńską i Macieja Orłosia oraz nalepka "Lubię wilki".
Drugi zestaw o niedźwidziach.



  
Powyżej - zestaw o rysiach, pocztówki, zakładki do książek, nalepka i książeczka.
Poniżej Atlas szlaków rowerowych:







Jeśli będzie ktoś zainteresowany którymś z tych zestawów - proszę się wpisać. Jeśli będzie więcej chętnych zrobię losowanie.
Impreza o której powyżej piszę jest cykliczna, w tym roku była jej druga edycja. Jeśli Wasze drogi zawiodą Was w przyszłym roku, w sierpniu w Bieszczady - polecam!

Chcę pokazać małe fragmenty urządzanej w międzyczasie bojkowskiej chaty. Poniżej salonik:




 


 













 Beza w bojkowskiej:














Trawka przed bojkowską już rośnie!




A tu efekt czyszczenia starych okiennych ram. Tak było:

 







 A powyżej jak to wygląda
Brakuje jeszcze szyby, ale wyprawa do bieszczadzkiego szklarza przerasta obecnie moje czasowe możliwości.
Tak oprawiałam karty z katalogu parawanów. Mam już sześć takich obrazków. Nadal pracuję nad starym, wiejskim kredensem.

Beza jest psem na niewidzialnej gumce, która rozciąga się maksymalnie do kilku metrów. Nie odstępuje mnie ani na minutę, chodzi za mną wszędzie a z powodu mojego uziemienia w kuchni - w owej kuchni spędza całe dnie. Jest cudowna!!! Kochająca do bólu, posłuszna i urocza. Rośnie w niepokojącym tempie i przez to przeokropnie chuda. Składa się prawie wyłącznie z dłuuuugich łap i oczu. Stał się cud! Nasz Bury, który nie polubił żadnego z naszych zwierząt - Bezę uwielbia! Oczywiście z wzajemnością. Ze wzruszeniem przyglądam się jak okazują sobie sympatię, wymieniają czułości. Nie udało mi się uchwycić aparatem takich chwil zbyt wiele ale - proszę tu maleńka próbka:








Dzisiejszy post ta taka mała odskocznia od codziennych obowiązków. Co ja się jednak naszarpałam z bloggerem aby to wszystko zamieścić! Kolejne innowacje bloggerowe są niestety coraz bardziej kłopotliwe dla prowadzących blogi.
Pozdrawiam serdecznie i ciepło z nadal słonecznych i ciepłych Bieszczadów!

 P.S. Dopiero po opublikowaniu  posta dopatrzyłam się, że nie podałam do kiedy można się zapisywać na zestawy. Termin jest do 1 września. Przepraszam!

wtorek, 17 sierpnia 2010

Tajemnica

"Najpiękniejszą rzeczą, jakiej możemy doświadczyć jest oczarowanie tajemnicą. Jest to uczucie, które stoi u kolebki prawdziwej sztuki i prawdziwej nauki. Ten, kto go nie zna i nie potrafi się dziwić, nie potrafi doznawać zachwytu, jest martwy, niczym zdmuchnięta świeczka."
                                                                                                                           Albert Einstein

Wszystko co wielkie i wspaniałe zawiera w sobie Tajemnicę.
Bieszczady w porównaniu z innymi górami to właściwie pagórki. Niewielkie, kameralne - każdą trasę można przejść w kilka godzin, piękne, lecz widziałam już inne równie piękne miejsca.  Jednak co roku przybywają Bieszczadom kolejne zastępy ludzi zainfekowanych miłością do nich. Miłością wierną i zaborczą. Każdy odkrywa Bieszczady dla siebie uważając to odkrycie za osobistą Eurekę.
"Moje" Bieszczady to miejsce siły, energii i żywotności.
Mam do nich prywatną wtyczkę i ładuję  się w chwilach ciężkich i trudnych.
Kilka dni temu Maciek zastał mnie w kuchni płaczącą ze zmęczenia. Wypchnął mnie z kuchni, wykopał z domu i kazał "iść". No to poszłam. Mam takie swoje miejsce gdzie pod ogromną akacją jest widok na Tajemnicę.
Padłam bez sił pod drzewem, Buba składająca się prawie wyłącznie z empatii, wtuliła się we mnie, Beza coraz mniej przypominająca prosiaczka, ułożyła się obok, posapując cichutko.
Leżałam na twardej ziemi, grzana z obu stron przez psie, dyszące ciała. Nie wiem ile to trwało. Patrzyłam na góry i odpływałam w błogostan. A kiedy wstałam, byłam jak nowa.
Jak to działa? Tajemnica!
Nie próbuję jej odgadnąć, jest tak samo przynależna TU jak błoto, zasypane śniegiem pola, pachnące łąki i diabły mieszkające w nazwie Bieszczadów.
Uzależniłam się od zapachu drewna, ziemi, trawy i najczystszego pod słońcem powietrza.
Słyszałam już wiele wyjaśnień dlaczego niektórzy zobaczywszy niebo nocą Tutaj - wracają już zawsze. Dlaczego są gotowi zrezygnować z wygód, ciężko pracować, znosić chłód, zmęczenie, strach i często - samotność - by być TU.
Ja nie wiem.
Ale to tu jest! TAJEMNICA.














Dostałam ostatnio list od czytelniczki bloga. Prosiła mnie abym  wspomniała o innym blogu - prowadzonym przez babcię Kubusia. Z radością spełniam tę prośbę. Tutaj podaję linka do bloga kobiety niezwykłej.

Na koniec z pozdrowieniami, zdjęcie "Z  galerii naszych gości":


poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Półmetek

*



Mamy półmetek sezonu! Już pisałam, że nie przepadam za tym czasem bo pracy wtedy więcej niż jest się w stanie przerobić. A jeszcze urządzanie bojkowskiej... o tym jednak potem - jak będzie więcej do pokazania. Termin otwarcia chaty na koniec października, wydaje się realny.
Miły ten sezon wyjątkowo, jacy mili ludzie do nas trafiają! Nie raz i nie dwa przy pożegnaniu polały się łez strumienie. W Bieszczadach tego lata mniej ludzi niż rok temu, mniej przypadkowych turystów, mniej awantur w sklepie. W zeszłym roku na kilka takich scysji trafiłam i jest odwrotnie niż w filmie Barei: "klient w krawacie jest mniej awanturujący się". Zupełnie odwrotnie. Mniej też jest niezapowiedzianych wizyt, które rok temu były udręką naszego życia. O jakich wizytach mówię?
A na przykład: stoję pod prysznicem i słyszę, że ktoś mnie woła, zawijam się w ręcznik, biegnę a w salonie kilka nieznajomych osób informuje mnie, że chcą obiad zjeść. No to mówię, że obiad można zjeść tu i tu ( pokazuję drogę), no to oni na to, że ten obiad to ja mam im podać. No to znów mówię, że tu, to nie jest restauracja a poza tym jak widać może, kąpię się. No to oni, że nie szkodzi, poczekają. Przez całą rozmowę stoję w powiększającej się kałuży wody kapiącej ze mnie. Powtarzam, że nie mogę im podać obiadu bo karmię tylko gości, którzy u nas mieszkają. Na to jedna z pań oburzona: ale ja czytam pani bloga!!!
Przykład inny: słyszę krzyki, wybiegam przed dom a tam Pani z dwójką dzieci, przeciska się przy pastuchu elektrycznym i woła gromkim głosem: pani zabierze tego psa!!! Widzę, że chodzi o Bubę, która stoi przy mnie a kilkadziesiąt metrów od Pani i merda ogonem. A dlaczego mam zabrać? pytam. Bo on nas pogryzie! woła oburzona Pani. Mówię, że nie pogryzie i nigdzie psa zabierać nie będę bo pies jest u siebie, a czego sobie pani życzy tutaj? A Pani sobie życzy się czegoś napić i zjeść i pooglądać. I na dokładkę z obrzydzeniem pyta czy tu nie ma jakiejś bardziej cywilizowanej drogi do domu. Na usta się ciśnie, że nikt jej nie kazał biegać wokół pastucha ale się powstrzymuję.
A wycieczka na trzy samochody z których wyległo kilkanaście osób?
A małżeństwo, które przyszło i oświadczyło: my sobie tu u pani posiedzimy bo tu ładnie, mieszkamy we wsi (tu nazwa "pensjonatu") bo tam taniej. Posiedzieli na tarasie kilka godzin, następnego dnia znów przyszli, tym razem już się nie pytali o zgodę. Poszłam na taras i słyszę, Pan mówi: dobrze, że pani jest, herbaty bym się napił. Na to jego żona nie odrywając wzroku od widoków: dla mnie kawa.
A inni, którzy też chcieli "chwileczkę" posiedzieć, usiedli, rozłożyli wałówkę, zainterweniowałam jak jeden z nich skoczył do samochodu i przyniósł transporter piwa.
Mistrzem świata był z pewnością pan z dzieckiem. Maciek rozbierał dach bojkowskiej chaty, zszedł z dwoma pomocnikami na dół by chwilę odpocząć. Nagle drzwi chaty się otwierają, wchodzi Pan z synem, mija wszystkich bez słowa i zaczyna chodzić po domu ewidentnie go zwiedzając. Zagląda wszędzie, kilkakrotnie przechodzi koło Maćka nie zaszczycając go ani jednym słowem czy spojrzeniem. Po dwudziestu minutach nasyciwszy swą ciekawość, tak samo bez słowa wychodzi, zostawiając osłupiałych ludzi w środku. Zastanawialiśmy się jak zareagowałby ten Pan gdyby do jego miejskiego domu, bez pytania i dzień dobry wszedł ktoś obcy. Bo Maćka zatkało.
Bywały takie dni kiedy trafiało się kilka takich wycieczek. Łaknących posiedzieć, porozmawiać, zjeść coś lub w najlepszym wypadku popatrzeć. Oczywiście wszystkie bez uprzedzenia, bez pytania czy mamy czas i ochotę bawić się w przewodników, restauratorów i służyć darmowym poczęstunkiem. Byliśmy podglądani przez okna, fotografowano dom, nigdy nie wiedziałam czy idąc do salonu nie natknę się na jakieś obce osoby - bo wiadomo na wsi nie trzeba pukać do drzwi. Umęczyły nas te wizyty przeokropnie, bywało, że zaciskałam zęby aby nie powiedzieć dosadniej jak niestosowne jest to zachowanie.
Problem nie dotyczył tylko nas, nasi sąsiedzi, którzy nie prowadzą agroturystyki ani bloga nie piszą też tak mieli. Pchali im się "turyści" bez pukania do domu nie widząc w tym nic złego - popatrzeć chcieli.
A! Przypomniałam sobie jeszcze Pana, który oświadczył Maćkowi, że bojkowska chata należy do Urzędu Gminy i Urząd ten właśnie remont przeprowadza. Kiedy Maciek powiedział mu, że jest właścicielem i sam chatę remontuje, Pan powiedział z kpiną w głosie: chciałby pan!
I para w starszym wieku - weszli w czasie obiadu, stanęli i bez słowa patrzyli jak goście jedzą, zapytałam czego sobie życzą - popatrzeć - powiedzieli i faktycznie zamierzali przyglądać się jedzącym dalej. Delikatne próby przerwania tej obserwacji nie odniosły skutku. Do akcji włączyli się goście i równie grzecznie dawali do zrozumienia, że ich to krępuje. Bez skutku! Wpadłam na genialny jak mi się wydawało pomysł i zaproponowałam, żeby popatrzyli sobie z tarasu. Zrobili to, przeszli na taras i przylepiwszy nosy do szyby wpatrywali się w jedzących! Goście kulali się ze śmiechu, ja natomiast gorączkowo myślałam jak ja ich od tej szyby odkleję. Poszli jednak sami tak samo bez słowa. Po skończonym posiłku.
Jak mieliśmy siły to się z tego wszystkiego pośmialiśmy ale zazwyczaj bywał to śmiech przez łzy.
W tym roku - opukać, jest o niebo lepiej. Ciekawskich, odrywających nas od pracy jest niewielu. I dobrze, mogłoby już tak zostać.

Aby nie było mi zbyt sielankowo, mam od miesięcy problemy z samochodem. Właściwie to go nie mam, samochodu tego. A codzienne zakupy robić trzeba bo goście chcą jeść. Nie powiem - jest interesująco. Tematu nie rozwinę bo nudny.
A w sobotę okazało się, że żyć mi przyszło z najsilniejszym mężczyzną w gminie. Było Święto Żubra (coroczna impreza taka). Maciek przerwał na chwilę pracę, powiedział, że za chwilę wraca i faktycznie wrócił z dyplomem. W siłowaniu na rękę (były takie zawody) pokonał wszystkich. Dał mi dyplom i wrócił do swych zajęć. Nasze notowania w Lutowiskach wzrosły bo przez poprzednie lata wygrywał mieszkaniec innej wsi. Nawet Pan Wójt Maćkowi gratulował.

Dzisiaj kwiatowo - przydomowo - zwierzątkowy misz masz.

















Mamy leżaki, nabytki czaczowe:





Wolimy jednak odpoczywać wprost na trawce:



Rano w kuchni kłębią się głodne zwierzątka.





Beza rośnie! Łapy ma już takie długie jak Buba. Wygląda jak patyczak, mamy nadzieję, że wyładnieje. Kiedyś.








*

Filmowo:


Chata bojkowska

Chata bojkowska

Chata Magoda

Chata Magoda

Widoki z tarasu:

Widoki z tarasu:



Okolice domu

Okolice domu