środa, 17 grudnia 2014

Mirabelka czyli Opowieść Wigilijna



Zbliżają się święta a wraz z nimi atmosfera pośpiechu, zabiegania, króra wzmaga się z każdą chwilą. Cieszę się, że mieszkamy daleko od sklepów, galerii i świątecznie udekorowanych ulic - trudno się temu oprzeć, trudno nie ulec nadmuchanej pogoni za wyjątkowością i "magią". Ta magia jest w nas i żadne światełka oraz puszczane przez głośniki kolędy jej nie zastąpią.

Przyznam się, że już jakiś czas temu zaczęłam wątpić w nasz ludzki gatunek, dostrzegam coraz więcej bezmyślnego okrucieństwa, agresji, przemocy wobec zwierząt i boli mnie to. Z jednej strony traktowane jak nieczujące kawałki mięsa psy, krowy, konie, koty i inne zwierzęta, z drugiej strony - my ludzie, którym wolno zadawać ból, cierpienie, śmierć i to - nie oszukujmy się - całkiem bezkarnie.

Ci ludzie zaś, którzy starają się te zamęczane przez innych zwierzęta ratować, karmić i leczyć - traktowani są jak nienormalni. Ile razy słyszałam opinie o takich osobach: dziećmi by się zajęła, albo: chłopa im trzeba! Takim prostackim tokiem "myślenia" kwituje się współczucie, odpowiedzialność za bezbronnych i cierpiących.

Obraz osób dbających o los zwierząt zdegradowany został do wizji pieprzniętej starej panny, albo niedowidzącej, samotnej emerytki. Starą panną nie jestem, jeszcze widzę i do emerytury się nie spieszę a jednakowoż, bywa i tak, że wolę czasem towarzystwo zwierzaków niż niektórych ludzi.

Jestem przekonana, tak myślę, że wyznacznikiem naszego człowieczeństwa jest sposób w jaki traktujemy zwierzęta. Te bezbrobnne wobec naszej siły, zależne od nas istoty.

Jak widać gołym okiem przeżyłam kryzys zaufania do własnego gatunku.

I nagle jak z nieba, jak grom z nieba, spadła na nas Mirabelka. Jej historia, tuż przed świętami zabrzmieć może jak najpiękniejsza Opowieść Wigilijna choć jej początek był długi i okrutny a końca (oby najlepszego) jeszcze nie widać.

Mirabelka, psinka sięgająca połowy damskiej łydki, żyła przez 10 lat przywiązana krowim łańcuchem długości 1 metra. Łańcuch taki jest tak ciężki, że miała kłopot z poruszaniem głową - przez dziesięć lat. Jako jedyne schronienie miała blaszaną beczkę z mokrymi szmatami, na których spała - 10 lat. Zimą i latem. Oprócz niejadalnej brei, którą wymiotowała, karmiona była kopniakami, razami i krzykiem. Przez 10 lat. Fakt, że wytrzymała to przez 10 lat świadczy, że jest wyjątkowa, że jest silna, że ma wolę życia. Jak widać początek Opowieści jest długi, urozmaicany jedynie stanem humoru właściciela.

I nagle pewnego dnia okazuje się, że na mierzoną długością łańcucha, drogę życia Mirabelki wkroczyli inni ludzie. Przyszli i odebrali "Panu" jego własność. Może to już był ostatni moment, kiedy to jeszcze było możliwe? Mirabelka trafiła do schroniska chora, przeziębiona, tam się nią zajęto. Jakieś obce ręce dotykały ją ale żadna nie biła - to już było nowe, nieznane i co tu mówić - trudne do uwierzenia. Dostała jedzenie, które smakuje! A tam gdzie teraz śpi jest sucho i ciepło. W życiu Mirabelki wydarzył się cud a wiemy przecież, że cuda raczej rzadko się na tym świecie zdarzają.

Potem wspaniałe, kobiety ze schroniska w Krotoszynie, rozesłały w internecie informację, że jest taka oto Mirabelka, że szuka domu. Informacja przeszła przez kilka rąk zanim trafiła na ekran mojego laptopa. Powiększyłam zdjęcie Mirabelki i nagle popatrzyłyśmy sobie prosto w oczy. Zobaczyłam w nich ból, samotność, lęk długie lata smutku i tylko gdzieś na dnie maleńką jak sama Mirabelka, maciupeńką i łatwą do zdmuchnięcia iskierkę nadziei.

Zostawiłam to zdjęcie na ekranie i kiedy chwilę później zapytałam Maćka, czy moglibyśmy mieć jeszcze jednego psa - już wiedział. Co tu będę mówić - mój mąż należy do tej samej części ludzi co owe stare panny i staruszki. Ma serce.

Zadzwoniłam do Krotoszyna i wygląda na to, że Mirabelka wejdzie do naszej rodziny! Jednak trzeba ją jakoś w Bieszczady przewieźć a to jest 700 km. Nasze zobowiązania nie pozwalają nam w tę podróż się udać. I tu jest następna kartka mirabelkowej wigilijnej opowieści. Dalam ogłoszenie na facebooku i pomyślałam, że może ktoś to przeczyta, może jedna czy dwie osoby pomyślą o tym. Kiedy po godzinie od wstawienia wiadomości zajrzałam na swój profil zobaczyłam, że rozpętało się! Setki ludzi - tak! Setki! zaangażowały choć na chwilę swoją uwagę, udostępniały, pisały, radziły. Kiedy zobaczyłam, że tylu ludziom nie jest obojętny los skrzywdzonego psa, poryczałam się i były to bardzo oczyszczające łzy, wypłukały żal i gorycz a dały nadzieję, że jednak jako ludzie mamy sumienia, serca i dobre intencje.

To nie jest koniec Mirabelkowej opowieści. Jeszcze nie znaleźliśmy transportu dla niej, jeszcze na nią czekamy, jeszcze przed nami spotkanie i wspólne lata - nawet jeśli nie będzie ich wiele.

Potrzebujemy znaleźć kogoś kto by ją zawiózł z Krotoszyna do Krakowa lub Katowic w tę sobotę (20 grudnia) lub w niedzielę (21 grudnia) - dalej transport mamy już zapewniony :)

Myślę, ze jest to optymistyczna opowieść i w te święta pomyślicie również o tych, którzy wiernie, dając swoją miłość, pracę, opiekę i zaufanie - towarzyszą nam od tysięcy lat.
Poniżej Mirabelka w swoim dotychczasowym "domu".
 

A tutaj już czołgająca się do ręki opiekunki w schronisku - z nadzieją, że ta ręka nie uderzy...

Mirabelka. Czekamy na nią.


 
I czeka na nią miejsce pod choinką :)

 
Mamy nadzieję, że nasze pieski dobrze przyjmą staruszkę...

I kocia  mafia powściągnie swoje charakterki! 


Czekają na nią wschody słońca przed domem
I całe Bieszczady czekają !
Kochani! Dziękuję Wam, że jeszcze tutaj, mimo długich okresów mojego milczenia - zaglądacie!
 Z okazji nadchodzących świąt Bożego Narodzenia życzę wszystkim spokoju, miłości, zdrowia i dostatku!


Zdjęcia Mirabelki wzięłam ze strony schroniska: http://krotoszyn.eadopcje.org/psiak/957
Gdyby ktoś mógł nam pomóc w transporcie pieska z Krotoszyna do Krakowa lub Katowic szczegóły są tutaj: https://www.facebook.com/ChataMagoda?ref=bookmarks
Pozdrawiam serdecznie!

niedziela, 6 lipca 2014

Małgosia




Znów minęło kilka miesięcy. Jak z bicza strzela czas! Przyszła najpiękniejsza wiosna jaką dotychczas w Bieszczadach widziałam a może tylko nareszcie pozwoliwszy sobie wypocząć, patrzyłam na nią niezmęczonym okiem.
Teraz mamy lato. Od kilku dni obserwujemy dramat maleńkich ptaszków - kopciuszków, rozgrywający się jak co roku na naszym tarasie.
Kopciuszki to ptaszki nienachalnie sprytne, gniazdka wiją byle jakie, pełno w nich śmieci, drucików i kapselków, są mistrzami adaptacji. Parę ładnych lat temu, kiedy podbitka na tarasie nie była jeszcze gotowa, gniazdko "zaadaptowały" z wełny mineralnej ocieplającej strop. Oczywiście maluchy, kiedy tylko się wylęgły i zaczęły wiercić, wypadały z gniazda. Na początku udawało nam się w porę zauważyć wypadnięte ptasie dzieci i wkładaliśmy je możliwie najgłębiej ale niestety  zjawisko zauważył mój kot Niuniuś, który z miastowego milusia stał się prawdziwym bieszczadzkim zakapiorem i ...zaczął sypiać pod owym gniazdkiem. W rezultacie wszystkie maluchy spadając wprost przed niego skończyły w Niuniusiowym brzuchu. Czy to nauczyło czegoś kopciuchowych rodziców? A skądże!
Nadal, co roku, adaptują co się da i próbują pod okiem naszych kotów wykarmić i wychować kolejne pokolenie. Aż żal patrzeć jak maleńki ptaszek heroicznie próbuje odciągnąć od pobliża gniazdka - potworów w postaci Burego i Kićki. Bury czując brzemię lat, nie jest skory do drapania się w górę i zwyczajem Niuniusia, leży na tarasie godzinami, licząc, że mu spadnie. Tata (lub mama) kopciuszek drą się wówczas przeskakując z gałęzi na gałąź a nam pozostaje czekanie aż któregoś dnia bidula zejdzie na serce i sami będziemy musieli zająć się sierotami.


Życie się toczy wokół, przyroda nie przejmując się naszymi planami czyni swoje. Już się przyzwyczaiłam do tego następstwa zdarzeń każdego roku o każdej roku porze. Wszystko dzieje się po kolei a jeśli się coś przegapi - trzeba czekać do kolejnej wiosny czy lata. Każdy kwiat, roślina mają swoje pięć minut, a po nim już się szykuje następny. Już znam tę kolejność: najpierw śnieżyce, potem pierwiosnki, potem.... teraz przekwitają dzikie róże i jaśminy, niedługo dojrzeją porzeczki.
Na początek trochę zdjęć bieszczadzkich roślin, zwierząt, widoków:
 


Chata Magoda:












 Dzięki Jowicie i Grześkowi mogę zobaczyć nasze chaty z lotu ptaka. Mam tych zdjęć więcej i film mam! Oni są skromni niesłychanie i jak im dziękowałam wylewniej to usłyszałam, że przesadzam. No to teraz bez przesady: dziękuję Wam !!!!







Chata bojkowska:

Pojawiło się nowe pismo o życiu na wsi "Piękno i Pasje". Po lekturze pierwszych numerów niecierpliwie czekam na następne. Ciekawe działy, dużo informacji a całość bogato ilustrowana pięknymi zdjęciami. Polecam!

Przyjmujemy gości już dziewiąty sezon. Tylu ludzi przewija się przez nasze chaty. Niektórzy z nich zapadają głębiej w serce. Kilka lat temu pojawiła się u nas Małgosia. Przyjechała namówić mnie do napisania książki, pracowała w jakimś wydawnictwie, obiecywała, że mi pomoże. Nie byłam wtedy gotowa ale z Małgosią zaprzyjaźniłyśmy się bardzo. Śmiałam się, że jak kiedyś przejdzie na emeryturę to przyjedzie do nas i będzie siedzieć przy stole zabawiając gości rozmową. Była w tym wspaniała: pięknie słuchała, każdemu ofiarując oceany życzliwości i dobrej energii. Któregoś lata nie przyjechała do nas tłumacząc, że ma jakieś  kłopoty. Potem dzwoniła kilka razy, zawsze  z dobrym słowem. Mijały kolejne wiosny aż kilka miesięcy temu napisała do mnie Kasia, która wiedząc, że się z Małgosią znamy poinformowała, że Małgosia ma glejaka... Walczyła dzielnie, do końca była przytomna.
Pewnego zimowego wieczoru dostałam list: Małgosia odeszła.
Jak sobie dać radę z tym niedosytem człowieka, którego już nie ma? Co zrobić ze słowami, których się nie powiedziało bo przecież tyle jest jeszcze czasu. Jak podziękować za życzliwość, serce i entuzjazm ?
Od pewnego czasu piszę książkę.  Od kiedy zabrakło Małgosi staram się pisać tak jakbym pisała dla niej, by chociaż w ten sposób podziękować że była.

środa, 26 lutego 2014

Pimpek a tajemnice wszechświata


Pimpek ma pysk rottweilera i wzrost jamnika, na krótkich i niemiłosiernie krzywych łapkach bez problemu przechodzi pod brzuchami naszych piesków. Lecz zrobiłby błąd ten, kto zlekceważył by tę psią biedę. Pimpek jest wyjątkowy! Nie pamiętam kiedy zaczął nam towarzyszyć na spacerach. W pewnym momencie przechadzki z pieskami po prostu widzę, że jest, dołączył. Jego spryt imponuje mi od początku znajomości, z racji nikczemnej postaci mówię do niego Pimpek a on od pierwszego razu na owo imię reaguje. Byskawicznie nas rozszyfrował, wie jak ma się zachować by być miłym towarzyszem spaceru, wie kiedy gonić przed siebie z radością a kiedy przystanąć i sprawdzić, czy nadążamy za nim. Wie kiedy trzymać się nas blisko: na przykład przy jednym z domów swoje terytorium ma bardzo niesympatyczny pies, rzucający się z zębami na Pimpka - jednak kiedy maluch chowa się za plecami Buby, jest bezpieczny. Wiedział od razu, że z dwóch panien Buba jest ważniejsza. To u niej sprawdza i weryfikuje wszystko, to jej słucha, przed nią kładzie się na pleckach i pokazuje śmieszny, mały brzuszek.
Maluch ma gdzieś we wsi swoją michę ale nie jest domatorem, woli biegać po okolicy i widać, że nie nadawałby się na kanapowca nie tylko dlatego, że jest zawsze bardzo ufajdany w krowim lub końskim nawozie. Pimpek jest wolny i niezależny, tak jak nagle się pojawia, ze spotkania z nami czerpiąc widoczną przyjemność, tak samo znienacka znika.
Jest zdrowy, energiczny i bardzo pozytywny. Mimo, że waży góra 2 kilogramy, to ma tak silną osobowość, że nie sposób nie darzyć go szacunkiem. Psy na wsi nie mają lekko, większość z nich całe życie spędza z krótkim łańcuchem uwieszonym u szyi. On jednak jakoś, nie wiem jak, zdobył dla siebie status psa wolnego. Wiedzie życie pełne ważeń, przygód ale też niebezpieczeństw - zwłaszcza dla takiego małego psiaka. Jest bezprzykładnie odważny i sprytny. Obserwuję go na spacerach, coraz lepiej go poznaję i coraz bardziej go podziwiam.

Zainspirował mnie do wielu refleksji. Uczę się od niego jeszcze w większym stopniu niż od Buby i Bezy relacji z Uniwersum. Zabrzmiało górnolotnie? Jednak to proste.

Wszechświat można poznawać na różne sposoby.

Jeden z nich - ten naukowy jest mi niedostępny. Nie posiadam niestety mózgu geniusza i nie rozgryzę żadnego z problemów milenijnych.
Oczywiście wiem o dowodzie Perelmana i z radością przyjmuję, że wszechświat nie przypomina pączka z dziurką, jednak kiedy po raz pierwszy usłyszałam brzmienie hipotezy Poincarego: „każda trójwymiarowa zwarta i jednospójna rozmaitość topologiczna bez brzegu  jest homeomorficzna ze sferą trójwymiarową poczułam się jak miś Puchatek czyli stworzenie o bardzo małym rozumku. Lekko tylko pocieszyła mnie wiadomość że doświadczeni matematycy potrzebowali aż czterech lat, aby sprawdzić poprawność wywodu Perelmana.

Bardzo pociągająca jest hipoteza Riemana: „ część rzeczywista  każdego nietrywialnego zera funkcji dzeta jest równa ½”, ponieważ opiera się na zagadce liczb pierwszych - bardzo wciągające zagadnienie, cały wszechświat jest prawdopodobnie zakodowany według ich klucza. Jeśli ktoś ma ochotę wygrać milion dolarów to nadal jest w tym przypadku do wzięcia. Ja odpadam.
Zastanawiam się czy to ja jestem tak głupia czy też mózgi tych matematyków i astrofizyków są zbudowane z innego niż mój materiału?



Mnie pozostaje wierzyć, że ci Ludzie - Mózgi wiedzą co twierdzą.

Jest  też inny sposób: patrzeć i słuchać. Nie myśleć - patrzeć na świat co nas otacza i słuchać siebie. Miałam w swym życiu szczęście poznać ludzi, którzy umieją tak patrzeć i tak słuchać, że mogą wędrować w przestrzeniach Kosmosu nie ruszając się z własnej kuchni. Ja też słucham, i patrzę. Odkrywam proporcje i prostotę wielu rzeczy. To oczywiście jest śmiesznie mało w porównaniu z takim na przykład Pimpkiem, który tajemnicę życia ma w jednej łapie.



Piękną mieliśmy zimę tej wiosny:) Zamiast zaplanowanej sesji zimowych Bieszczadów udało mi się zrobić kilkanaście fotek, które poniżej prezentuję.
Chata bojkowska w śnieżnej zadymce i w słońcu, pieski, wschody i zachody i inne takie tam:









Zdjęcia przyrody ożywiającej nasz dom:

 
 
 
 
 


 
 
Od pewnego czasu goście skarżyli się na łóżka w pokoju chińskim no to Maciek w wolnej chwili zrobił nowe łóżka do tego pokoju, oczywiście tematyczne:


Kiedy przyjeżdżały do nas nasze dzieci to albo wybieraliśmy porę kiedy nie ma gości (listopad lub marzec) albo musiały spać w namiocie (zimą ciężko) lub na rozkładanym pod biurkiem materacu. Odczuwaliśmy dotkliwie brak miejsca dla naszych gości. No i się udało! do maleńkiego pokoiku na poddaszu powędrowały stuningowane łóżka z pokoju chińskiego, kilka pamiątek z podróży, które jakby się umówiły by cieszyć oko energetyczną czerwienią: berberyjski kilim, masajski naszyjnik, narzuty już sama nie pamiętam skąd. Całości dopełnia duże lustro z okiennej ramy, rustykalna, biała serwetka na czerwonym tle w innej ramie z okna, poduchy i stara lampka zreanimowane pokrowcami uszytymi z pościeli nabytej w szmateksie. A na podłodze położyłam zrobiony na drutach dywanik z owczej wełny.





 
 


Dzięki Unii Europejskiej wieś polska staje się bardzo egzotyczna. Jak były dopłaty do hodowli strusi, pojawiły się  strusie, dopłacano do lam na ten przykład, polska wieś lamą stała. Teraz mamy krowy szkockie :) Ładne.


Pierwsze oznaki wiosny:






Na pewno nie uda mi się zajrzeć tutaj przed Wielkanocą, podam Wam przepis na świąteczny przysmak, który zawsze jako pierwszy znika z wielkanocnego stołu. Z powodu, że PYSZNY!

Pascha.


Potrzebujemy: 75 dkg sera twarogowego, 5 dkg masła. 1/2 szklanki cukru pudru, 1 puszka gruszek w syropie, 2 łyżki żelatyny.

Gruszki osączamy z zalewy, której nie wypijamy bo będzie jeszcze potrzebna :) Gruszki kroimy na małe kawałki. Masło ucieramy ze zmielonym serem i cukrem. Dodajemy gruszki i rozpuszczoną w sropie z gruszek żelatynę. Miseczkę wykładamy gazą, wkłądamy masa i wstawiamy miseczkę do lodówki. Jak masa zastygnie przekłądamy miseczkę do góry dnem nad tależykiem, zabieramy gazę i Tadam!

Smacznego, wiosennego, świątecznego i najlepszego!!!


P.S. To co mi dzisiaj wyprawiał blogger z czcionką to mistrzostwo świata. Nie wiem jak post będzie wyglądał po opublikowaniu. Trudno!


 

Filmowo:


Chata bojkowska

Chata bojkowska

Chata Magoda

Chata Magoda

Widoki z tarasu:

Widoki z tarasu:



Okolice domu

Okolice domu